29 grudnia 2010

na bogato

Przed świętami wpadłam w manię złocenia czego się da.  Trend jak najbardziej świąteczny, toteż oddałam się temu bez wyrzutów sumienia. Mam przeczucie, że może ucierpieć na tym też część moich mebli. Okazało się to świetną zabawą, bardzo prostym sposobem na zmianę....mam zamiar jeszcze kilka razy popełnić podobną zbrodnię ;)

Na pierwszy ogień poszły żołędzie z Parku Saskiego i pudełko od jajek.








Jeśli ktoś ma ochotę na rękodzielnicze eksperymenty, polecam z czystym sercem pana Janusza z Allegro (użytkownik: oscilowski1). Nie dość, że fachowo mi doradził w sprawach doboru sprzętu, to jeszcze cierpliwie odpowiedział na wiele pytań, wysłał nawet kilka instruktażowych zdjęć. POLECAM PANA JANUSZA ;)

5 grudnia 2010

sens nonsensu

Od nowa odkrywam praskie lokale....niby te same, po sąsiedzku, ale jednak inne, lepsze...nie da sie ukryć...w pozbawionej dymu wersji podobają mi się bardziej ;)

Ostatnio wyszłam z domu w poszukiwaniu internetu, który u mnie niestety wykazuje się złośliwością, jak jest potrzebny to go nie ma;p .....we wszystkich kawiarniach i pubach, które lubię bardziej albo nie było internetu, albo była impreza tematyczna, pod tytułem zgraja kobiet przebierająca w jakimś rękodziele. Trafiłam do Sensu Nonsensu....bez przyjemności weszłam, bo kojarzył mi się z zadymionym, śmierdzącym pubem, który owszem, ma klimat, ale jak dla mnie był...mglisty ;P  Reforma mnie pozytywnie zaskoczyła...weszłam, usiadłam, internet działał, nie śmierdziało, widziałam wszystko wyraźnie ;)

Herbata zimowa pyszna, grzane wino też. Czekoladowe ciasto nie było najlepsze w mojej karierze, ale zniknęło z przyjemnością ;)  Bardzo fajna muzyka...od jazzu po T-love...dużo Norah Jones, co lubię. Ceny bardzo przystępne! Całość w klimacie starej Pragi.

Mam to szczęście, że mieszkam w zagłębiu klubowym i kawiarniano-pubowym...wybór duży. Jak na razie mam bardziej ulubione miejsca, ale nie moge powiedzieć, że do Sensu Nonsensu nigdy nie wrócę, bo na pewno jeszcze wpadnę. A dla tych, co lubią sie ukulturalniać, także podróżniczo, to super miejsce, bo przechodząc wieczorami zauważyłam mnóstwo pokazów filmów, zdjęć z podróży, dyskusji, itp.




































































27 listopada 2010

film edukacyjny

Nie mogę się powstrzymać, żeby tego filmiku nie zamieścić. Nie wiem, czy się śmiać czy płakać...na razie wybieram to pierwsze. Trzeba przyswajać wiedzę i dziękować, za tę możliwość ;D a nowych wiadomości dużo, oj dużo....mój tekst na dziś to: 'jest to reakcja dwóch plemników po których powstaje jajeczkowanie, a następnie PRZERAŻA się w kształt dziecka' . Jako dorosła osoba czuję, że edukacja nie kończy się nigdy (nawet, jeśli po obronie mówiłam, że nigdy więcej nauki). 






zima

Przez kilka dni nie wychodziłam z domu, walcząc z gilem do kolan. Dziś wyszłam..na rysunek (z bólem serca, bo się nie chciało, ale jak trzeba to trzeba). Pożegnałam w środę Warszawę szaroburą i ponurą, przywitałam Warszawę bajkową i białą. Kontrast powalający....śnieg przykrył samochody, ulice, ludzi, psie kupy na Pradze, nierówne chodniki. Poczułam magię ;) Dziwne uczucie, po tylu miesiącach poczuć padający śnieg na twarzy. Jeśli jutro będzie tak...idę na spacer...z aparatem ;) Keep your fingers crossed!

Magiczny klimat godny jest magicznej piosenki....

21 listopada 2010

PROJEKT DIZAJN 2010


Wczorajszy wieczór spędziłam w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego na Świętojerskiej przy okazji wykładu połączonego z wystawą w ramach tegorocznego Projektu Dizajn. To trzecia taka impreza. W tym roku całość była poświęcona pracy, projektom i osobie Roberto Palomba, włoskiego projektanta.

Roberto mówił dużo (jak to Włosi), dużo gestykulował (jak to Włosi), wszystko odrobinę chaotyczne, ale z poczuciem humoru. W skrócie przedstawił swoje najbardziej charakterystyczne projekty, z których jest dumny. Opowiedział o swojej firmie, o pracowni, o pasji, jaką jest projektowanie.

Poza wykładem można było zobaczyć przedstawione na slajdach projekty (meble, oprawy oświetleniowe, ceramika łazienkowa).

Bardzo się cieszę, że udało mi się trafić na ta imprezę. Było bardzo dużo ludzi (bardzo wystylizowanych ;p), super organizacja. To, czego mi brakowało, a czego się spodziewałam, to informacji, wskazówek dla projektantów na temat procesu projektowego, dokładniejszego ukazania etapów powstawania przedmiotów...na pewno też więcej inspiracji. Z drugiej strony nie były to warsztaty, tylko prezentacja. Może nastawiałam się na zbyt dużo? ;P

Chyba mój faworyt wystawy- Lama Chaise Lounge - wielki plus za kolor

19 listopada 2010

domek na Śląsku

Nowoczesna architektura w tradycyjnym wydaniu? Jestem za ;D Nawiązanie do przeszłości (jeśli udane), według mnie, często nadaje charakteru i czaru. Dziś zobaczyłam na Bryle projekt domu jednorodzinnego ze Śląska o zdecydowanie tradycyjnej formie, ale w nowoczesnym wykonaniu i z kilkoma fajnymi elementami (świetliki idące przez elewacje i dach). Nie można nie docenić otoczenia…działka z takim widokiem to skarb! 

Nie mogłyśmy w pracy nie przyczepić się do jednego. Architekci kompletnie nie mieli pomysłu na teren. Słabo rozwiązane skarpy, praktycznie brak zagospodarowania terenu. Wykończenie nawierzchni to dramat ;P A wisienką na torcie jest mini tarasik/schodek, z którego schodzi się na pokryty kostka fragment nawierzchni, który jest…nie bójmy się tego słowa…nierówny ;D Z jednej strony tarasik łączy się na równi z nawierzchnią, w środku dziura, potem znowu płycej. A bardzo nie sądzę, żeby tym zabiegiem chciano podkreślić unikalną rzeźbę terenu ;) (zdj.2)

No nic…pomysł super, budynki świetne, reszta trochę kuleje. Podejrzewam, że absolutnym minimalizmem zagospodarowania terenu , chciano podkreślić widoki. Ja tego tak nie czytam. Ale sama taki dom ..bardzo chętnie. biorę dwa! ;P Bardzo fajna polska architektura!




















Źródło: BRYŁA

17 listopada 2010

go go Poland!

Polska doświadcza okresu renesansu....nowy czas napraw dróg, remontów, budów stadionów, euro 2012, prezydencja Polski w UE, stolice kultury....itd. Każde większe miasto odkurza co ma najciekawszego. Z tej okazji mamy przyjemność oglądać mnóstwo materiałów promocyjnych. Moim zdaniem jest na co popatrzeć.
Pierwszy filmik...niby wiem, że to Polska, ale tu to jakoś barwniej, ciekawiej, bardziej romantycznie, piękni ludzie, miłość, przyjaźń, wolność, idziesz na spacer, a tu łosie i sarenki, na ulicy spotkasz panią, która bez obaw podwiezie cię skuterem, roześmiane dzieciaki na około, równie radosne gołębie na krakowskim starym mieście. Cud miód i orzeszki. Pierwszy fragment o Warszawie....aż przyjemnie pomyśleć, że ja tu mieszkam, w tym magicznym mieście, gdzie impreza goni imprezę ;D Tak więc...Polska przedstawiona w najlepszym świetle z najlepszych, naprawdę zachęcająco. Fajnie. Piękne zdjęcia, super plenery, aura wakacji. Bardzo inspirująco...coraz bardziej nie mogę się doczekać na aparat Emela...może uda mi się nadać moim zdjęciom taki lekki klimat, jak na tym filmiku. Jakbym była obcokrajowcem bym się zakochała. Jako Polka, też odczuwam tę magię...może niedługo pojadę do Gdańska. Może nie będę skikać po plaży, ale polansuję się po Starym Mieście. Jednego nie mogę przeżyć...jestem dziewczyną z Warmii. Wiem, że Mazury Lakes to nie Warmia, ale blisko ;) Widziałam nie raz zające, lisy, sarenki. Raz nawet widziałam dzika. Ale łosia to jak żyję. I w dodatku tak spokojnie stojącego w obliczu ludzkiego spaceru.

Drugi filmik. Jestem zachwycona. Polska ma bogatą historię (oj bogatą jak cholera..wiem, uczyłam się jej na maturę ;p), naprawdę miałabym problem, żeby wybrać najważniejsze wydarzenia, które reprezentują, nie tylko politykę, ale tez kulturę i gospodarkę. A tutaj? Jest wszystko. Widać rozwój, nie tylko terytorialny, konflikty oczywiście, ale też rozwój wsi, miasta, widać drewniane sukiennice, powstanie uniwersytetu w Krakowie, rozbiory, Chopina, Mickiewicza (chyba), ułana z panienką, Piłsudskiego, obozy koncentracyjne, PRL, okrągły stół. Naprawdę udane dzieło. Moi znajomi zarzucają temu filmikowi, że skupia się tylko na wojnach..same wojny i wojny, nic więcej, ale..zastanówmy się...nic na to nie poradzimy, że historia Polski polega głównie na wojnach. Niespokojny i waleczny naród jesteśmy, a co! Jako fanka filmów animowanych uznaję, że bardzo mi się podoba! Autentycznie od samego początku wizja i fonia sprawiają, że mam gęsią skórkę. A to najlepszy papierek lakmusowy.

Mam nadzieje, że te wszystkie promocyjne akcje nie skończą się z 2012 rokiem (;/ chyba że będzie koniec świata, to skończą się chcąc nie chcąc). Mam nadzieję, że w związku z wielkim odkurzaniem kulturalno-turystycznym zadbają o perełki, zauważą to, co warte zainteresowania. Mam nadzieje, że dworzec centralny, w trakcie wielkiego mycia elewacji właśnie, nie zostanie zapuszczony od nowa. Mam nadzieję, że częściej będziemy czuć magię...i może uda się nawet zobaczyć łosia ;) Prawie jak na Alasce ;P



13 listopada 2010

Plac Grzybowski w deszczu

Czekałam na wczoraj od jakiegoś czasu. Planowałam na spokojnie i z aparatem pójść obejrzeć oddany Plac Grzybowski. Mam do niego stosunek osobisty ;) Nie projektowałam go wprawdzie, ale byłam świadkiem prac przy budowlanym i wykonawczym i znam go bardzo dobrze ;) W dodatku projektowała go między innymi moja bliska koleżanka...stąd moje zainteresowanie. Uzbrojona w aparat i parasolkę wybrałam się więc....co powiedzieć...super uczucie zobaczyć realizację czegoś, co przez tyle miesięcy widziało się tylko na papierze ;) Nie ma w Warszawie takiego miejsca...jest nowocześnie, ciekawie, dobre oświetlenie, fajna defa (przesuwane ławki...fajny detal). Nie mogę doczekać się wiosny. Dobrze będzie przejść się tam jak będzie ciepło, posiedzieć wieczorem, posłuchać szumu kaskady, poobserwować dzieciaki skaczące po kamieniach. W dodatku plac jest tak blisko wszystkiego...samo centrum...zawsze można zboczyć choćby na kilka minut, żeby tam pobyć. Zupełnie inna jakość przestrzeni!!!

Pożyczony aparat nie spełnił moich oczekiwań, pogoda zresztą też nie ;( A jeszcze nie mam aparatu szwagra. Jestem zmuszona wykorzystać zdjęcia z www.skyscrapercity.com. A i tak najlepsze co można zrobić to pójść na plac po prostu i zobaczyć na własne oczy.







Źródło: skyscrapercity


Eh...muszę się wziąć za pracę domową na rysunek. Wolałabym się zagrzebać pod kocem z 
filmem (wypożyczyłam ACROSS THE UNIVERSE i oglądam raz za razem!!!), ale...obowiązki wzywają, a nikt mi już zwolnienia nie napisze ;( (Usprawiedliwiam nieobecność Amy Lee na zajęciach z rysunku w dniu jutrzejszym z powodu nieodpartego lenistwa i niemocy twórczej ;P)

8 listopada 2010

pyszny początek tygodnia ...

Wieczór czekoladowy, pod znakiem babeczek. Poniedziałek sam w sobie jest tak paskudny, że usprawiedliwia wszelkie tego rodzaju ekscesy ;D W dodatku zasłużyłam na nagrodę...dziś zatrzymałam się przy warzywniaku w drodze z pracy i wróciłam do domu z 3ma siatami warzyw i owoców. A to wszystko spowodowane wyrzutami sumienia, że źle się odżywiam. Muszę teraz znaleźć do tego wszystkiego odpowiednie zastosowanie.

A na razie mafiny....jak zawsze bardzo mocno czekoladowe, lekko migdałowe. Absolutnie nie do odparcia i powstrzymania. Mają tak cudowną cechę, że jakkolwiek dużo by ich nie było - zawsze znikną.

Mafiny czekoladowo-czekoladowe z czekoladą

2 jogurty naturalne
2 szklanki mąki
1 szklanka cukru
2 jajka
4 solidne łyżki kakao naturalnego
2 czekolady (mleczne/deserowe)
pół masła albo jedno małe
pół buteleczki aromatu migdałowego
1 łyżeczka proszku do pieczenia
pół łyżeczki sody oczyszczonej
 
Do jednej miski wrzucamy jogurt, jajka (bez skorupek;p), olejek migdałowy i ostudzone roztopione masło. Porządnie mieszamy trzepaczką. W drugiej misce mieszamy dobrze mąkę, proszek, sodę, cukier i kakao. Łączymy z 'mokrą' miską i dokładnie mieszamy. Potem dodajemy pokrojoną w kostkę jedną czekoladę i znowu mieszamy. 

Foremki do mafinów wykładamy papierowymi papilotkami. Do płytkich dołków wkładamy jedną solidną łyżkę ciasta, a do głębszych dołków dwie łyżki. Na wierzchu układamy małe kostki czekolady. Wkładamy do nagrzanego piekarnika (190 stopni) na 15 minut (to czas dla małych mafinów, dla dużych trochę więcej - trzeba obserwować. moja metoda jest taka, że jak przestaję widzieć buzujące bąbelki na wierzchu ciasta znaczy, że za chwilkę będą gotowe);) Powinno wyjść 12 dużych mafinów, albo 24 małe.Sprawdziłam - można wyjmować od razu - nie opadają!!!!

Gotowe.....bierzcie i jedzcie z tego wszyscy ;P



aparatka ;)

Strasznie się cieszę ;) Okazało się, że dostanę stary aparat Emela!!! Nareszcie będę mogła robić normalne zdjęcia bez potrzeby trwania o chlebie z dżemem z biedronki, w celu zbierania na swój własny! Instytucja szwagra to dobra rzecz ;)Nie mogę się doczekać..wielkie odliczanie..jeszcze....12 dni !!!

Wieczór zapowiada się czekoladowo!

7 listopada 2010

nic-nie-robienie

Dziś niedzielny wieczór pod znakiem siedzenia w domu...wśród zabiegania i stresu potrzebuję i wymagam spokojnego nic-nie-robienia. Warszawa skąpana w kapuśniaku (nie wiem skąd te kulinarne porównania), pałac kultury schowany we mgle od góry (nie miałam aparatu - nie zrobiłam zdjęcia...było czuć grozę;p)...tk maxx mnie głęboko rozczarował, w rossmanie nie mieli już parasolek (wszyscy kupują parasoli w rossmanie, cała warszawa z góry wygląda jak kolonia grzybów z parasolek z rossmana....jak może być, że juz ich nie ma???), współlokatorka nie miała czasu na wyjście na kawę....co tu robić? spieszyć do domu.

Wieczór pod zielonym kocem. Postanowiłam wspomnieć dzieciństwo. Czytam wspomnianą wcześniej "Cukiernię pod pierożkiem z wiśniami", którą wreszcie odebrałam na poczcie, piję kawę zbożową, która kojarzy mi się wyłącznie z przedszkolem (tylko w przedszkolu była...lepsza ;/) i jem jabłka suszone przez tatę. Jest miło i dobrze. Następnym razem nie pójdę na łatwiznę i zamiast kupić rozpuszczalną inkę poszukam takiej prawdziwej, którą się gotuje.


5 listopada 2010

zagram w statki..kto chętny?


Ratunkiem na widok za oknem jest ma wizja letniej zabawy! A wszystko dzięki urządzeniom na place zabaw. 


Odkryłam ten statek firmy SAFEPLAY w trakcie poszukiwań w pracy. Od razu zapałałam do niego namiętnością. Ale w marzeniach nie udostępniałam go dzieciom, tylko ustawiłam w ogrodzie (przy domu, którego nie mam ;P). Czy to nie byłby świetny pomysł na imprezę? Zabawa w marynarskim stylu, lampiony, świece, szanty (no dobra, może przesadziłam), ryba z grilla, rum z colą (kto powiedział, że ma być luksusowo?). Wszystko zakręcone wokół tego statku.
Poza tym granat, biel i paski są zawsze w modzie. Styl ala dziewczyna marynarza połączona z pin up girl również do mnie przemawia ;)

Ścieżka dźwiękowa:
1. Monika dziewczyna ratownika
2. Córka rybaka
3. Hiszpańskie dziewczyny
4. Morskie opowieści
5. Historia jednej znajomości (morza szum ptaków śpiew)
6. Wakacje z blondynką

Kto chętny? ;)

morska stylizacja powyżej autorstwa Tamary


4 listopada 2010

nie bez przyczyny


Wierzę w ciągi przyczynowo-skutkowe, szanse, które trzeba łapać, znaki i nie-przypadki. Nic nie dzieje się bez przyczyny…jestem tego wierną wyznawczynią. 

Kilka tygodni temu rozmawiając chaotycznie przez telefon z Tatą przy metrze centrum zatrzymałam się między wejściem na Kabaty a wejściem w kierunku Młocin i…znalazłam książkę. Leżała sobie na murku sama, a ponieważ stałam tak dobra chwilę (Tata lubi mówić) wiedziałam, że nikt się do niej nie poczuwa. Nie mogłam  odejść obojętnie – zabrałam ją ze sobą.
To była książka Paula Ardena „Cokolwiek myślisz, pomyśl odwrotnie”. Następnego dnia całą przeczytałam w metrze na odcinku metro ratusz – stokłosy. Książka jest pełna…bardzo inteligentnych, dowcipnych, złośliwych niekiedy, anegdot dotyczących pracy, cytatów znanych ludzi, ciętych uwag.  Autor wyraźnie rozprawia się ze stereotypowym myśleniem, schematami, lenistwem, brakiem odwagi itp. Inspiruje do działania.
Ta książka trafiła do mnie właśnie w chwili, kiedy zaczynam nowy etap, mam do podjęcia kilka decyzji – może to dziwnie zabrzmi, ale to nie mógł być przypadek ;) Na pewno trochę dzięki lekturze mam odrobinę więcej wiary w to, co robię, w słuszność decyzji i w to, że obrałam dobry kierunek.
Oczywiście przekazałam ją dalej – niech magia działa! 



W sobotę wracając taksówką z imprezy usiadłam po ciemku na…puszkę z gazem łzawiącym.  Komuś musiała wypaść. Nie zastanawiając się – zabrałam. Mam nadzieję, że mi się nie przyda….mieszkając na Pradze może lepiej mieć się na baczności ;) A zgodnie z wyznawana przeze mnie filozofią przyczyn i skutków – skoro puszka do mnie trafiła, to nie bez przyczyny! Od soboty na stałe mieszka w mojej kieszeni !

30 października 2010

polska jakość dla dzieci

Jestem dosyć zainteresowana tematem książek i ilustracji dla dzieci, jako że zdarza mi się przy tym pracować. Bajki bajkami, ale jestem pod ogromnym wrażeniem, ostatnio przeze mnie odkrytych, świetnie ilustrowanych książek, które pomagają kształtować wrażliwość na otoczenie, przestrzeń, architekturę, czy wzornictwo. Moje dzieci będę te książki znały! Szalenie inspirujące ;) I dużo się można nauczyć ;P

Na jednej z wystaw, na której byłam niedawno w siedzibie SARPu najciekawszym dla mnie elementem był skromny pulpit z ekranem na którym wyświetlano rączki dziecka przewracające strony książek o figurach geometrycznych, z tekstami Marii Terlikowskiej i ilustracjami Stanisława Zamecznika. Przy ograniczonych możliwościach mojego aparatu, pstrykałam jak najęta. Niżej przedstawiam pierwszą z książek - o kołach ;) Fajne teksty, proste ilustracje!!! Like it a lot!
Z góry przepraszam za powalającą jakość zdjęć. 








Kolejna książka to D.O.M.E.K.  Ilustrowana przez Aleksandrę i Daniela Mizielińskich. Dzieciaki mogą poznać dzieła najlepszych architektów, czołowe projekty - wszystko super opisane. I te ilustracje ;D



Na koniec deser ;) D.E.S.I.G.N. Książka, do której teksty napisała Ewa Solarz, a rysowali, jak w poprzedniej, Aleksandra i Daniel Mizielińscy. To moja ulubiona książka tego typu. W tak świetnej, kolorowej i przystępnej formie udało się zmieścić duużo najbardziej znanych przykładów wzornictwa, z których większość jest przez wszystkich dobrze znana. Kto nie zna kultowych krzeseł Philippe'a Starcka, czy jego kosmicznej wyciskarki do cytrusów ;) Tak mi sie podoba, że chyba sama sobie zafunduję! 


29 października 2010

ciężko pracuję ;)


Dawno dawno temu odkryłam (prawdopodobnie Sis mi w tym pomogła, ale nie pamiętam) najlepszy fashion blog, jak znam do tej pory – Style Bytes. Skandynawska moda ulicy, wielki mix, mnóstwo inspiracji, vintge, retro, najlepsze marki, sieciówki, świetne zdjęcia. Przejrzałam kilka lat wpisów w najkrótszym czasie antenowym ;)
Pewnego dnia wpisy się urwały, bez ostrzeżenia, wpędzając w przerażenie mnóstwo fanów bloga. W tym mnie.
Ostatnio, pod wpływem impulsu, po wielu miesiącach, odszukałam znów ten sam adres….pojawiły się nowe wpisy. Moja radość nie trwała długo – ktoś inny prowadzi  stronę. To już nawet w połowie nie jest to samo ;( No nic…od nowa przejrzę wszystko od początku – jeszcze długo mi się nie znudzi.

26 października 2010

;/...i pomidorowa

Dziś nie był różowy dzień. W pracy wspinałam się na wyżyny starając się nie zasnąć na oczach szefowej (autentycznie nie mogłam otworzyć oczu jak stała metr ode mnie...na szczęście nie była zainteresowana tym, co robiłam). Na salsie byłam łamagą stulecia - brak równowagi przy podwójnych obrotach to najmniejszy z problemów ;P a do tego okazało się, że praca konkursowa, nad którą pracowałam raczej nie doczeka się finału - grupa projektowa się chyba rozsypała i te godziny w terenie i przy kompie były..na marne.  Co za dzień.....


Czas na pomidorową, rozgrzewającą zupę, bez koncentratu i innych ulepszaczy!


Pomidorowa

2 puszki pomidorów (ja miałam pomidory z bazylią i czosnkiem)
oliwa
paczka włoszczyzny (mrożonej, oczywiście)
1/3 paczki mrożonej młodej marchewki
2 kostki rosołowe (warzywne)
czerwona cebula 
1/4 małej łyżeczki cynamonu
1/4 małej łyżeczki curry
pół szklanki drobnego makaronu
łyżeczka cukru

W garnku na oliwie podsmażamy pokrojoną w kostkę cebulę, tak, żeby zmiękła i się odrobinę zarumieniła. Dodajemy włoszczyznę i marchewki, uzupełniamy wodą (nie do pełna - żeby potem zmieściły się pomidory) i wrzucamy kostki rosołowe. Gotujemy aż warzywa zmiękną. Dodajemy pomidory, cukier, curry i cynamon (oczywiście zawsze można dodać soli, czy pieprzu - to sprawa indywidualna). Odlewamy 1/3 zupy, resztę miksujemy. Całość znowu łączymy i dodajemy makaron. Jak makaron się ugotuje - można jeść.

Zupa jest gęsta, bardzo pomidorowa i ma rozgrzewający, lekko orientalny, cynamonowy smak, który, o dziwo, nie kojarzy się z deserem ;) W sam raz na zimę!



24 października 2010

busy

Nie ma co, umiem pogodzić przyjemne z pożytecznym ;) Spanie po 12 godzin , ale porządna inwentaryzacja w terenie też, wieczór ze znajomymi, pieczenie, gotowanie, Grey's Anatomy, ale praca na kompie wieczorem ;D jestem z siebie dumna!!!! Dzięki temu czuję, że jest (jeszcze) weekend.
Nadchodzi niezwykle pracowity tydzień, potrzebuję NAJMOCNIEJ JAK SIĘ DA się skoncentrować i zorganizować, żeby dać sobie radę ze wszystkimi obowiązkami (praca, salsa, rysunek, praca nad konkursem...a gdzie lenistwo ;D??? dobrze, że czytać mogę w metrze!!!), proszę trzymać kciuki ;)

Wczoraj ze znajomymi mieliśmy ambitny plan obejrzeć w Kinotece 'Social Network'...bilety zamówione i odebrane dzień wcześniej. Okazało się, że sprzedali te same bilety dwa razy i..na naszych miejscach ktoś już był...i miał bilety;/ Zaproponowali nam inne miejsca, ale biorac pod uwagę, że D. ma 2 metry, pierwsze rzędy nie wchodziły w rachubę ;/ Postanowiliśmy podziękować im serdecznie środkowym palcem i...spędziliśmy wieczór i część nocy na spontanicznej mini-domówce, z oglądaniem filmów na ścianie (rzutniki - to jest to!!!) ;D 'Bracia' i 'Drżące ciało' Almodovara . Polecam.....ten drugi film zdecydowanie bardziej imprezowy.

Teraz pracuję nad analizą kompozycyjną...słucham Ani Dąbrowskiej. Najnowsza płyta jest genialna!!!

Suicide is painless

Aha....zupa z dyni jest super!!!

22 października 2010

poranne zakupy - uwielbiam!

Muszę się wyspać!!! To rozkaz, zalecenie i głęboko utkwiona potrzeba!!! Czy ja muszę zabierać się za milion rzeczy na raz? Czy nie mogę iść spać o 22.00, żeby niczym skowronek bez trudu wstać o 5.00?

Skończyłam projekt plakatu na konkurs - nie powiem, daje to pewną satysfakcję, ale nie działa niczym kofeina;/ O przerażającej porze - 6.50 rano, po półgodzinnej jeździe metrem, odbyłam fascynująca rozmowę z młodym sprzedawcą w Żabce...
-"O! widzę, że 'burn'ik"...MNIAM MNIAM (???????) niezłe śniadanko, no tak, czasem trzeba. Ja to jak sobie kawę 'pierdyknę' to od razu wszystko jest jak trzeba! I batonik widzę! Tak to jest, jak się ma na rano, a to pewnie na uczelnię, co? Sześć pięćdziesiąt proszę."
-"Yhhmmm"

Nie lubię nadpobudliwych sprzedawców, przytłaczających mnie swą wymową...o 6.50 rano! Nic na to nie poradzę...w dni jak dziś kawa nie pomoże, tu trzeba przedsięwziąć poważniejsze środki! Energy drink + czekolada! Jak na razie działa!

21 października 2010

Dobra, postanowione - jesień!

Chwila oddechu, przerwa w pracy, można chwilę popisać. Właśnie skończyłyśmy pracę nad jednym projektem...zaczął się najdziwniejszy etap...zawieszenie. Między jednym projektem a drugim, adrenalina opada (zawsze przed oddaniem wieszają się kompy, pojawia się milion literówek, kolory nie wychodzą takie jak trzeba, korki na mieście, zima zaskoczyła drogowców, kurierzy wypinają tyłki....)...można uporządkować artystyczny burdel na kółkach na biurkach, napić się kawy patrząc w okno...a nie w monitor, dla odmiany.

Nawiązując do okna...to chyba już postanowione - jesień panie! Zamiast trampek i baletek w przedpokoju kalosze. Parasolka staje się najkonieczniejszym z koniecznych akcesoriów, już czuję ten wiatru pęd, że głowa odpada. W budynku obok ktoś na balkonie poustawiał dynie.

Dynie.....nigdy nie miałam z nimi do czynienia, może czas to zmienić??? Mam chwilę - pomyślę o tym!

17 października 2010

włoskie śniadanie

Dwa lata temu, pewnej soboty, jak jeszcze mieszkałam w Anglii (z Włoszką, Anglikiem i Francuzem) zeszłam na dół do kuchni, gdzie znalazłam Veronicę (Włoszkę) przygotowującą sobie śniadanie. Zapytała, czy zjem z nią. Chyba nie muszę pisać, jaka była odpowiedź. Wszystko było dla mnie dosyć...egzotyczne, biorąc pod uwagę jak wyglądają polskie śniadania, ile trwa ich przygotowywanie i jedzenie. Tego dnia spędziłam w kuchni dużo czasu, jedząc, rozmawiając i ciesząc się sobotą, z przygotowaną przez Veronicę kanapką i capuccino.

Dziś jest wprawdzie niedziela, ale czy to przeszkadza w zafundowaniu sobie takiej atmosfery?

Włoskie śniadanie (dla 1 osoby)

 1 kostka mrożonego szpinaku (albo 4 kulki)
podłużna bułka z ziarnami
łyżka sezamu
3 łyżki oliwy z oliwek
1 ząbek czosnku

filiżanka ulubionej kawy ;)

Do piekarnika wstawiamy przeciętą na pół bułkę. W tym czasie na suchej patelni prażymy ziarna sezamu tak, żeby bardzo delikatnie się zarumienił. Ziarna przesypujemy i odstawiamy na bok. Następnie na 2 łyżkach oliwy podsmażamy bardzo drobno posiekany czosnek.  Jak oliwa "złapie" smak czosnku dodajemy rozmrożony szpinak. Solimy. Całość podsmażamy przez kilka minut.
Wyjmujemy bułkę z piekarnika, smarujemy wierzch pozostałą oliwą. Następnie układamy ciepły szpinak i posypujemy sezamem.....i wyobrażamy sobie, że siedzimy w rzymskiej kawiarni w małej uliczce ;)


16 października 2010

Mężczyzna w dom Bóg w dom ;D

W naszym mieszkaniu pojawił się mężczyzna...i zostanie na WEEKEND ;D z tej przyczyny przeniosłam się do pokoju współlokatorki, która na szczęście wybyła na ten czas (nie wiem czy łatwo by było wrócić do tych czasów, jak radośnie dzieliłyśmy pokój na Bielanach). Kumpel Słowodajki, to tak jakby był moim ;) Na razie kontakt mieliśmy krótki, ale bardzo miły. Chłopak wie co robi - przyjechał z winem i ogromną czekoladą ;)

Zaczyna mi się od dziś czas nie-spania i ogólnej męki twórczej i nie tylko. Zdecydowałam się wziąć ze znajomymi udział w konkursie na koncepcję zagospodarowania portu i cypla czerniakowskiego!!! strasznie dużo pracy, duży teren, mnóstwo aspektów i ogromna konkurencja, bo bardzo prestiżowy teren i projekt. Ale co tam ;D Właśnie się za to chcę zabrać....Proszę uczciwie trzymać kciuki!!! Cały czas!

Zaniepokojona tym, co jem (zawsze moża być zdrowiej, prawda?) obejrzałam na youtube pierwsze 2 odcinki JAMIE OLIVER FOOD REVOLUTION gdzie Jamie stara się wprowadzić ratujące życie i zdrowie zmiany w miasteczku w Stanach, w którym jest największy odsetek otyłości NA ŚWIECIE. Jak zobaczyłam, co ludzie i dzieci tam jedzą - odkryłam, że jestem wzorem wszelkich cnót jesli chodzi o sposób odżywiania i tym sposobem pozbawiona wszelkich wyrzutów sumienia planuję udać się do lodówki w celach czekoladowo-konsumpcyjnych ;)

13 października 2010

ksiązka z dzieciństwa i grzybowy krem Słowodajki

Zapragnęłam mieć książkę. W podstawówce czytałam ją pasjami i strasznie zazdrościłam głównej bohaterce. I żałowałam, że nie mogę w domu wypróbować tych wszystkich przepisów...mama nie była entuzjastką naszej działalności gastronomicznej we wczesnym dzieciństwie ;)



'CUKIERNIA POD PIEROŻKIEM Z WIŚNIAMI' ....już niedługo będzie całkiem moja, na wyłączność (błogosławione Allegro). Już niedługo przeczytam od deski do deski i nareszcie, bez pytania i na własną odpowiedzialność, wypróbuję książkowe przepisy ;) i dam znać czy przeżyłam!

Nic-nie-robię między pracą a salsą...oglądam najnowszy odcinek GREY'S ANATOMY i jem masło orzechowe łyżką ze słoika (wyobrażam sobie, że to nutella ;/)

Dziś publikuję przepis na GRZYBOWY KREM SŁOWODAJKI (photo by eMeL)

torebka mrożonej włoszczyzny (po co utrudniać sobie życie)
1/5 kg grzybów leśnych
2 kostki bulionu drobiowego, albo warzywnego
2 piersi z kurczaka
razowy makaron (w tym przypadku pióra)
sól, pieprz, czosnek (suszony, granulowany, świeży - jak kto woli)

Do 3 litrów wody włożyć mięso i zagotować. Jak woda zacznie bulgotać - dołożyć warzywa, grzyby i kostki rosołowe i gotować aż warzywa zmiękną. Następnie wyjąć mięso, a resztę zmiksować blenderem (in.mikserem na patyku - ja miksuję od razu, na gorąco, w garnku, ale Słowodajka czekała, aż zupa wystygnie). Po zmiksowaniu warzyw na krem doprawić solą, pieprzem i czosnkiem. W między czasie ugotować makaron.

Podawać na gorąco ;) z makaronem i kawałkami kurczaka!!




dom

Niesamowity dom...nie jestem pewna, czy moich marzeń, ale na pewno dobrze bym się w nim czuła. Wrażenie robi prostota formy i dobór materiałów. Beton i stal Corten. Niby zimne, ale jaki ciepły efekt. Perforowana stal, w której otwory układają się w kształt drzew to esencja projektu - podoba mi się bardzo!!!




Żródło: Bryła

12 października 2010

niedziela pod znakiem kultury wysokiej ;)


W niedzielę rano, po 4 godzinach snu musiałam się zmusić do wstania - umówiłam się z niedawno poznanym kolegą z rysunku, Bartkiem, na wizytę w muzeum plakatu w Wilanowie. Super pogoda, dzielnica ma klimat - bardzo fajny sposób spędzania wolnego czasu. Interesowały nas głównie plakaty, dlatego nie zaszczyciliśmy naszą obecnością pałacu w Wilanowie - podziwialiśmy go z parkowej ławki jedząc lody ;) Zrobiłam masę zdjęć - niestety karta w aparacie ma jakiś błąd i najfajniejsze fotki się po prostu nie zapisały....nie może być zbyt pięknie. 
Na pocieszenie poszłyśmy ze współlokatorką na spacer połączony z misją zwiadowczą. Dwa dni temu otworzono nową kawiarnię na Wileńskiej, chciałyśmy przetestować. Niestety nie poczułyśmy magii (brak jakiejkolwiek prywatności, akustyka umożliwia podsłuchanie najcichszej rozmowy, brak czekoladowego ciasta...może później będzie lepiej). Więc wylądowałyśmy tradycyjnie w sieciówce w Wileniaku, gdzie może nie poczułyśmy się jak na herbacie u angielskiej królowej, ale za to czekoladowe torty są najlepsze. Postawiłyśmy więc na czekoladowego pewniaka ;) Na deser otrzymałyśmy stosowne pieczątki...może kiedyś dorobimy się kawy gratis! Ciężko na to pracujemy.