30 października 2010

polska jakość dla dzieci

Jestem dosyć zainteresowana tematem książek i ilustracji dla dzieci, jako że zdarza mi się przy tym pracować. Bajki bajkami, ale jestem pod ogromnym wrażeniem, ostatnio przeze mnie odkrytych, świetnie ilustrowanych książek, które pomagają kształtować wrażliwość na otoczenie, przestrzeń, architekturę, czy wzornictwo. Moje dzieci będę te książki znały! Szalenie inspirujące ;) I dużo się można nauczyć ;P

Na jednej z wystaw, na której byłam niedawno w siedzibie SARPu najciekawszym dla mnie elementem był skromny pulpit z ekranem na którym wyświetlano rączki dziecka przewracające strony książek o figurach geometrycznych, z tekstami Marii Terlikowskiej i ilustracjami Stanisława Zamecznika. Przy ograniczonych możliwościach mojego aparatu, pstrykałam jak najęta. Niżej przedstawiam pierwszą z książek - o kołach ;) Fajne teksty, proste ilustracje!!! Like it a lot!
Z góry przepraszam za powalającą jakość zdjęć. 








Kolejna książka to D.O.M.E.K.  Ilustrowana przez Aleksandrę i Daniela Mizielińskich. Dzieciaki mogą poznać dzieła najlepszych architektów, czołowe projekty - wszystko super opisane. I te ilustracje ;D



Na koniec deser ;) D.E.S.I.G.N. Książka, do której teksty napisała Ewa Solarz, a rysowali, jak w poprzedniej, Aleksandra i Daniel Mizielińscy. To moja ulubiona książka tego typu. W tak świetnej, kolorowej i przystępnej formie udało się zmieścić duużo najbardziej znanych przykładów wzornictwa, z których większość jest przez wszystkich dobrze znana. Kto nie zna kultowych krzeseł Philippe'a Starcka, czy jego kosmicznej wyciskarki do cytrusów ;) Tak mi sie podoba, że chyba sama sobie zafunduję! 


29 października 2010

ciężko pracuję ;)


Dawno dawno temu odkryłam (prawdopodobnie Sis mi w tym pomogła, ale nie pamiętam) najlepszy fashion blog, jak znam do tej pory – Style Bytes. Skandynawska moda ulicy, wielki mix, mnóstwo inspiracji, vintge, retro, najlepsze marki, sieciówki, świetne zdjęcia. Przejrzałam kilka lat wpisów w najkrótszym czasie antenowym ;)
Pewnego dnia wpisy się urwały, bez ostrzeżenia, wpędzając w przerażenie mnóstwo fanów bloga. W tym mnie.
Ostatnio, pod wpływem impulsu, po wielu miesiącach, odszukałam znów ten sam adres….pojawiły się nowe wpisy. Moja radość nie trwała długo – ktoś inny prowadzi  stronę. To już nawet w połowie nie jest to samo ;( No nic…od nowa przejrzę wszystko od początku – jeszcze długo mi się nie znudzi.

26 października 2010

;/...i pomidorowa

Dziś nie był różowy dzień. W pracy wspinałam się na wyżyny starając się nie zasnąć na oczach szefowej (autentycznie nie mogłam otworzyć oczu jak stała metr ode mnie...na szczęście nie była zainteresowana tym, co robiłam). Na salsie byłam łamagą stulecia - brak równowagi przy podwójnych obrotach to najmniejszy z problemów ;P a do tego okazało się, że praca konkursowa, nad którą pracowałam raczej nie doczeka się finału - grupa projektowa się chyba rozsypała i te godziny w terenie i przy kompie były..na marne.  Co za dzień.....


Czas na pomidorową, rozgrzewającą zupę, bez koncentratu i innych ulepszaczy!


Pomidorowa

2 puszki pomidorów (ja miałam pomidory z bazylią i czosnkiem)
oliwa
paczka włoszczyzny (mrożonej, oczywiście)
1/3 paczki mrożonej młodej marchewki
2 kostki rosołowe (warzywne)
czerwona cebula 
1/4 małej łyżeczki cynamonu
1/4 małej łyżeczki curry
pół szklanki drobnego makaronu
łyżeczka cukru

W garnku na oliwie podsmażamy pokrojoną w kostkę cebulę, tak, żeby zmiękła i się odrobinę zarumieniła. Dodajemy włoszczyznę i marchewki, uzupełniamy wodą (nie do pełna - żeby potem zmieściły się pomidory) i wrzucamy kostki rosołowe. Gotujemy aż warzywa zmiękną. Dodajemy pomidory, cukier, curry i cynamon (oczywiście zawsze można dodać soli, czy pieprzu - to sprawa indywidualna). Odlewamy 1/3 zupy, resztę miksujemy. Całość znowu łączymy i dodajemy makaron. Jak makaron się ugotuje - można jeść.

Zupa jest gęsta, bardzo pomidorowa i ma rozgrzewający, lekko orientalny, cynamonowy smak, który, o dziwo, nie kojarzy się z deserem ;) W sam raz na zimę!



24 października 2010

busy

Nie ma co, umiem pogodzić przyjemne z pożytecznym ;) Spanie po 12 godzin , ale porządna inwentaryzacja w terenie też, wieczór ze znajomymi, pieczenie, gotowanie, Grey's Anatomy, ale praca na kompie wieczorem ;D jestem z siebie dumna!!!! Dzięki temu czuję, że jest (jeszcze) weekend.
Nadchodzi niezwykle pracowity tydzień, potrzebuję NAJMOCNIEJ JAK SIĘ DA się skoncentrować i zorganizować, żeby dać sobie radę ze wszystkimi obowiązkami (praca, salsa, rysunek, praca nad konkursem...a gdzie lenistwo ;D??? dobrze, że czytać mogę w metrze!!!), proszę trzymać kciuki ;)

Wczoraj ze znajomymi mieliśmy ambitny plan obejrzeć w Kinotece 'Social Network'...bilety zamówione i odebrane dzień wcześniej. Okazało się, że sprzedali te same bilety dwa razy i..na naszych miejscach ktoś już był...i miał bilety;/ Zaproponowali nam inne miejsca, ale biorac pod uwagę, że D. ma 2 metry, pierwsze rzędy nie wchodziły w rachubę ;/ Postanowiliśmy podziękować im serdecznie środkowym palcem i...spędziliśmy wieczór i część nocy na spontanicznej mini-domówce, z oglądaniem filmów na ścianie (rzutniki - to jest to!!!) ;D 'Bracia' i 'Drżące ciało' Almodovara . Polecam.....ten drugi film zdecydowanie bardziej imprezowy.

Teraz pracuję nad analizą kompozycyjną...słucham Ani Dąbrowskiej. Najnowsza płyta jest genialna!!!

Suicide is painless

Aha....zupa z dyni jest super!!!

22 października 2010

poranne zakupy - uwielbiam!

Muszę się wyspać!!! To rozkaz, zalecenie i głęboko utkwiona potrzeba!!! Czy ja muszę zabierać się za milion rzeczy na raz? Czy nie mogę iść spać o 22.00, żeby niczym skowronek bez trudu wstać o 5.00?

Skończyłam projekt plakatu na konkurs - nie powiem, daje to pewną satysfakcję, ale nie działa niczym kofeina;/ O przerażającej porze - 6.50 rano, po półgodzinnej jeździe metrem, odbyłam fascynująca rozmowę z młodym sprzedawcą w Żabce...
-"O! widzę, że 'burn'ik"...MNIAM MNIAM (???????) niezłe śniadanko, no tak, czasem trzeba. Ja to jak sobie kawę 'pierdyknę' to od razu wszystko jest jak trzeba! I batonik widzę! Tak to jest, jak się ma na rano, a to pewnie na uczelnię, co? Sześć pięćdziesiąt proszę."
-"Yhhmmm"

Nie lubię nadpobudliwych sprzedawców, przytłaczających mnie swą wymową...o 6.50 rano! Nic na to nie poradzę...w dni jak dziś kawa nie pomoże, tu trzeba przedsięwziąć poważniejsze środki! Energy drink + czekolada! Jak na razie działa!

21 października 2010

Dobra, postanowione - jesień!

Chwila oddechu, przerwa w pracy, można chwilę popisać. Właśnie skończyłyśmy pracę nad jednym projektem...zaczął się najdziwniejszy etap...zawieszenie. Między jednym projektem a drugim, adrenalina opada (zawsze przed oddaniem wieszają się kompy, pojawia się milion literówek, kolory nie wychodzą takie jak trzeba, korki na mieście, zima zaskoczyła drogowców, kurierzy wypinają tyłki....)...można uporządkować artystyczny burdel na kółkach na biurkach, napić się kawy patrząc w okno...a nie w monitor, dla odmiany.

Nawiązując do okna...to chyba już postanowione - jesień panie! Zamiast trampek i baletek w przedpokoju kalosze. Parasolka staje się najkonieczniejszym z koniecznych akcesoriów, już czuję ten wiatru pęd, że głowa odpada. W budynku obok ktoś na balkonie poustawiał dynie.

Dynie.....nigdy nie miałam z nimi do czynienia, może czas to zmienić??? Mam chwilę - pomyślę o tym!

17 października 2010

włoskie śniadanie

Dwa lata temu, pewnej soboty, jak jeszcze mieszkałam w Anglii (z Włoszką, Anglikiem i Francuzem) zeszłam na dół do kuchni, gdzie znalazłam Veronicę (Włoszkę) przygotowującą sobie śniadanie. Zapytała, czy zjem z nią. Chyba nie muszę pisać, jaka była odpowiedź. Wszystko było dla mnie dosyć...egzotyczne, biorąc pod uwagę jak wyglądają polskie śniadania, ile trwa ich przygotowywanie i jedzenie. Tego dnia spędziłam w kuchni dużo czasu, jedząc, rozmawiając i ciesząc się sobotą, z przygotowaną przez Veronicę kanapką i capuccino.

Dziś jest wprawdzie niedziela, ale czy to przeszkadza w zafundowaniu sobie takiej atmosfery?

Włoskie śniadanie (dla 1 osoby)

 1 kostka mrożonego szpinaku (albo 4 kulki)
podłużna bułka z ziarnami
łyżka sezamu
3 łyżki oliwy z oliwek
1 ząbek czosnku

filiżanka ulubionej kawy ;)

Do piekarnika wstawiamy przeciętą na pół bułkę. W tym czasie na suchej patelni prażymy ziarna sezamu tak, żeby bardzo delikatnie się zarumienił. Ziarna przesypujemy i odstawiamy na bok. Następnie na 2 łyżkach oliwy podsmażamy bardzo drobno posiekany czosnek.  Jak oliwa "złapie" smak czosnku dodajemy rozmrożony szpinak. Solimy. Całość podsmażamy przez kilka minut.
Wyjmujemy bułkę z piekarnika, smarujemy wierzch pozostałą oliwą. Następnie układamy ciepły szpinak i posypujemy sezamem.....i wyobrażamy sobie, że siedzimy w rzymskiej kawiarni w małej uliczce ;)


16 października 2010

Mężczyzna w dom Bóg w dom ;D

W naszym mieszkaniu pojawił się mężczyzna...i zostanie na WEEKEND ;D z tej przyczyny przeniosłam się do pokoju współlokatorki, która na szczęście wybyła na ten czas (nie wiem czy łatwo by było wrócić do tych czasów, jak radośnie dzieliłyśmy pokój na Bielanach). Kumpel Słowodajki, to tak jakby był moim ;) Na razie kontakt mieliśmy krótki, ale bardzo miły. Chłopak wie co robi - przyjechał z winem i ogromną czekoladą ;)

Zaczyna mi się od dziś czas nie-spania i ogólnej męki twórczej i nie tylko. Zdecydowałam się wziąć ze znajomymi udział w konkursie na koncepcję zagospodarowania portu i cypla czerniakowskiego!!! strasznie dużo pracy, duży teren, mnóstwo aspektów i ogromna konkurencja, bo bardzo prestiżowy teren i projekt. Ale co tam ;D Właśnie się za to chcę zabrać....Proszę uczciwie trzymać kciuki!!! Cały czas!

Zaniepokojona tym, co jem (zawsze moża być zdrowiej, prawda?) obejrzałam na youtube pierwsze 2 odcinki JAMIE OLIVER FOOD REVOLUTION gdzie Jamie stara się wprowadzić ratujące życie i zdrowie zmiany w miasteczku w Stanach, w którym jest największy odsetek otyłości NA ŚWIECIE. Jak zobaczyłam, co ludzie i dzieci tam jedzą - odkryłam, że jestem wzorem wszelkich cnót jesli chodzi o sposób odżywiania i tym sposobem pozbawiona wszelkich wyrzutów sumienia planuję udać się do lodówki w celach czekoladowo-konsumpcyjnych ;)

13 października 2010

ksiązka z dzieciństwa i grzybowy krem Słowodajki

Zapragnęłam mieć książkę. W podstawówce czytałam ją pasjami i strasznie zazdrościłam głównej bohaterce. I żałowałam, że nie mogę w domu wypróbować tych wszystkich przepisów...mama nie była entuzjastką naszej działalności gastronomicznej we wczesnym dzieciństwie ;)



'CUKIERNIA POD PIEROŻKIEM Z WIŚNIAMI' ....już niedługo będzie całkiem moja, na wyłączność (błogosławione Allegro). Już niedługo przeczytam od deski do deski i nareszcie, bez pytania i na własną odpowiedzialność, wypróbuję książkowe przepisy ;) i dam znać czy przeżyłam!

Nic-nie-robię między pracą a salsą...oglądam najnowszy odcinek GREY'S ANATOMY i jem masło orzechowe łyżką ze słoika (wyobrażam sobie, że to nutella ;/)

Dziś publikuję przepis na GRZYBOWY KREM SŁOWODAJKI (photo by eMeL)

torebka mrożonej włoszczyzny (po co utrudniać sobie życie)
1/5 kg grzybów leśnych
2 kostki bulionu drobiowego, albo warzywnego
2 piersi z kurczaka
razowy makaron (w tym przypadku pióra)
sól, pieprz, czosnek (suszony, granulowany, świeży - jak kto woli)

Do 3 litrów wody włożyć mięso i zagotować. Jak woda zacznie bulgotać - dołożyć warzywa, grzyby i kostki rosołowe i gotować aż warzywa zmiękną. Następnie wyjąć mięso, a resztę zmiksować blenderem (in.mikserem na patyku - ja miksuję od razu, na gorąco, w garnku, ale Słowodajka czekała, aż zupa wystygnie). Po zmiksowaniu warzyw na krem doprawić solą, pieprzem i czosnkiem. W między czasie ugotować makaron.

Podawać na gorąco ;) z makaronem i kawałkami kurczaka!!




dom

Niesamowity dom...nie jestem pewna, czy moich marzeń, ale na pewno dobrze bym się w nim czuła. Wrażenie robi prostota formy i dobór materiałów. Beton i stal Corten. Niby zimne, ale jaki ciepły efekt. Perforowana stal, w której otwory układają się w kształt drzew to esencja projektu - podoba mi się bardzo!!!




Żródło: Bryła

12 października 2010

niedziela pod znakiem kultury wysokiej ;)


W niedzielę rano, po 4 godzinach snu musiałam się zmusić do wstania - umówiłam się z niedawno poznanym kolegą z rysunku, Bartkiem, na wizytę w muzeum plakatu w Wilanowie. Super pogoda, dzielnica ma klimat - bardzo fajny sposób spędzania wolnego czasu. Interesowały nas głównie plakaty, dlatego nie zaszczyciliśmy naszą obecnością pałacu w Wilanowie - podziwialiśmy go z parkowej ławki jedząc lody ;) Zrobiłam masę zdjęć - niestety karta w aparacie ma jakiś błąd i najfajniejsze fotki się po prostu nie zapisały....nie może być zbyt pięknie. 
Na pocieszenie poszłyśmy ze współlokatorką na spacer połączony z misją zwiadowczą. Dwa dni temu otworzono nową kawiarnię na Wileńskiej, chciałyśmy przetestować. Niestety nie poczułyśmy magii (brak jakiejkolwiek prywatności, akustyka umożliwia podsłuchanie najcichszej rozmowy, brak czekoladowego ciasta...może później będzie lepiej). Więc wylądowałyśmy tradycyjnie w sieciówce w Wileniaku, gdzie może nie poczułyśmy się jak na herbacie u angielskiej królowej, ale za to czekoladowe torty są najlepsze. Postawiłyśmy więc na czekoladowego pewniaka ;) Na deser otrzymałyśmy stosowne pieczątki...może kiedyś dorobimy się kawy gratis! Ciężko na to pracujemy. 







9 października 2010

Sobota

Takie soboty jak ta należą do rzadkości, więc staram się nimi cieszyć na zapas. Wolny dzień, kiedy nic nie muszę, a dużo mi się chce. Pieczenie ciastek, wizyta u najlepszej fryzjerki na Pradze (pani Andżelika - chętnie udostępnię numer telefonu ;D), spacer przy super pogodzie, gadanie przy herbacie ze współlokatorką, godzina z najnowszym Elle, a za chwilę przygotowania do wyjścia na urodzinową imprezę kumpla. W perspektywie brak wczesnego wstawania ;) Doceniam w 100%

Życzę sobie wspaniałej zabawy! A jutro? Wystawa plakatu w Wilanowie!!!

Ja, w nowej fryzurze, jedząca dzisiejsze czekoladowe dzieło ;)

7 października 2010

Księży Młyn

Za każdym razem jak widzę takie inwestycje budzi się we mnie zazdrość, że nie będę brała w tym udziału. Rewitalizacje mają w sobie coś magicznego - przywracają do życia zapomniane obiekty. Moje marzenie - mieszkanie w poprzemysłowym lofcie!!! Drugie marzenie - współpraca przy projektowaniu. Pierwsze chwilowo nie do spełnienia ;P nad drugim pracuję.

Najnowsza inwestycja - rewitalizacja XIX-wiecznej łódzkiej elektrowni! Tyle magii i klimatu nie może się zmarnować. 









źródło: bryła



Swoją droga olsztyński SARP nie zareagował na moja koncepcję i propozycję współpracy przy projekcie rewitalizacji olsztyńskich koszar;( Co zrobić??? Życie;/



6 października 2010

Moja Sis dziś dodała mi wiary i nadziei, na to, że młodzi profesjonaliści, którzy mierzą delikatnie wyżej niż kasa w biedronce, mają szanse na sukces ;) na rozwijająca pracę, dostrzeżenie, docenienie.....tak trzymać Sis!!!! Jestem dumna jak matka ;)

5 października 2010

Dobry początek.

Jedzenie jest dobre na wszystko. Na dobry początek też ;) A ponieważ jestem osobą, która zdecydowanie żyje żeby jeść, temat kulinarny w pierwszym poście uważam za uzasadniony.

Aura sprzyja czynnościom typu: grzanie, przykrywanie, ubieranie i..jedzenie. Proponuję zatem zagrzebanie się pod kocem z książką, czy najnowszymi odcinkami TrueBlood wraz z bananowo-czekoladowymi mafinami (dla wrażliwych językowo niech będzie 'muffin'ami'). Mi udało się podzielić nimi ze znajomymi. Równie dobrze można je wszystkie zachować dla siebie. Ja nikomu nie powiem.


Bananowo-czekoladowe mafiny

2 szklanki mąki
1 szklanka jogurtu naturalnego
1/4 szklanki ostudzonego roztopionego masła (lub oleju)
1 szklanka drobnego cukru (ja użyłam brązowego)
2 dojrzałe banany
2 jajka
2 łyżeczki cukru waniliowego
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki sody
2 tabliczki ulubionej czekolady

W misce mieszamy wszystkie 'mokre' składniki (jogurt, masło, jajka, rozgniecione banany). Nie trzeba miksować, wystarczy dobrze wymieszać trzepaczką. W drugiej misce mieszamy wszystkie produkty 'suche' (mąka, cukier, proszek do pieczenia, soda, cukier waniliowy). Do jogurtowo-bananowej masy stopniowo wsypujemy zawartość 'suchej' miski, mieszając cały czas trzepaczką. Nie trzeba miksować - ręczne mieszanie w zupełności wystarczy.
Jak tylko składniki się połączą - dodajemy czekoladę (obie tabliczki pokroić na małe sześciany) i delikatnie mieszamy. Nalezy zostawić trochę czekolady do posypania mafinów.

Blachę do mafinów ( ja mam akurat silikonową) wykładamy papierowymi papilotkami (ewentualnie można użyć papieru do pieczenia pociętego na kwadraty 15x15cm - będą wtedy wyglądać jak ze Starbucks'a, albo Coffee Heaven ;D). 

Każdy dołek wypełniamy do połowy wysokości (ja wypełniłam 12 głębokich dołków - jeśli macie płytsze - możecie dołożyć do każdego dołka, albo zrobić więcej mafinów). Każdy dołek posypujemy kawałeczkami czekolady. Formę wstawiamy do nagrzanego (200 stopni) piekarnika na około 20-25 minut. Po upieczeniu trzeba ciastka zostawić w środku do przestygnięcia (ja zawsze się boję, że jak tylko wyjmę za wcześnie - opadną).

;) To wszystko

Ten przepis to mix...trochę mojego i trochę Whiteplate, który bardzo lubię i czytam nałogowo ;)



Dlaczego 'Sketchbook'?  Lubię rysować ;) Poza tym kojarzy mi się z bazgrołami, zaczętymi i nieskończonymi , z kontrolowanym osobistym chaosem - jak to szkicownik ;) Postanowiłam 'poszkicować' klawiaturą.